Ponieważ nie chcę cię teraz stracić
Patrzę dokładnie na moją drugą połowę
Puste miejsce w moim sercu
Jest teraz miejscem, którym się opiekujesz
Pokaż mi, jak mam teraz walczyć
A ja ci powiem, kochanie, że to było łatwe
Powrót do ciebie, kiedy już zdałem sobie sprawę
Że byłaś tu przez cały czas
Music
Patrzę dokładnie na moją drugą połowę
Puste miejsce w moim sercu
Jest teraz miejscem, którym się opiekujesz
Pokaż mi, jak mam teraz walczyć
A ja ci powiem, kochanie, że to było łatwe
Powrót do ciebie, kiedy już zdałem sobie sprawę
Że byłaś tu przez cały czas
Music
Było chwilę po godzinie 11.00. Słońce usilnie przebijało się
przez granatowo-szare chmury, zasłaniające błękit nieba. Ludzie ubrani w
odświętne stroje mijali się, śpiesząc do swoich rodzin. Posyłali sobie nawzajem
grzeczne uśmiechy przebierając nogami, by dotrzeć szybciej do domu.
Louis szurał stopami, po betonowym chodniku. Jego oczy były zaczerwienione i podkrążone, jakby nie spał kilka dni. Włosy opadały mu na czoło, upchnięte pod wełnianą czapką. Nie spoglądał na zainteresowane jego widokiem, ciekawskie twarze. Szedł przed siebie, podszczypując dłońmi, schowanymi w kieszeniach ciemnych dresowych spodni, uda.
Jego desperacja była widoczna gołym okiem. Rozglądał się wokoło, jakby szukając kogoś wzrokiem, a potem patrzył na swoje buty, zawiedziony, że go nie dostrzegł. Szybkim krokiem wszedł do kamiennej świątyni, dziwnie opustoszałej. Usiadł w jednej z ławek, wiercąc się.
- Jja… - wyjąkał, zaciskając zęby, kiedy klęcząc złożył ręce ku modlitwie. - Ja nigdy nie byłem specjalnie wierzący – szepnął, zaciskając oczy. – Nie chodziłem do kościoła, nie odmawiałem tego cholernego pacierza. To dlatego teraz mnie krzywdzisz? – zapytał, unosząc wzrok na postać Jezusa wiszącego na krzyżu. – Dlatego teraz starasz się odebrać mi szczęście? Bo nie czułem potrzeby modlitwy? – warknął i zatrząsnął się, a z jego ust wydostał się szloch. – Zawsze myślałem, że jesteś. Ale teraz, kiedy ty… Kiedy zabierasz ją do siebie… Nie wierzę w ciebie, rozumiesz?! – wykrzyczał, wstając. – Nie wierzę, że jesteś, że troszczysz się o nas! Bo mi ją zabierasz! Zabierasz, kiedy ona chce pójść na studia, znaleźć pracę, wyjść za mąż, mieć rodzinę i dzieci! Wiesz, jak chce je nazwać, wiesz?! Hope i Faith, tak chce dać im na imię! I nie będzie mogła! Zapomniałeś o niej?! No powiedz! Daj mi jakiś pieprzony znak, że jesteś! Że jej pomożesz! No dawaj! – głos Louis’ego roznosił się echem po kościele. – Zrób to do cholery – załkał, upadając na kolana. – Daj jej żyć – szepnął, wbijając swoje paznokcie w skórę. Płakał, leżąc na środku świątyni.
- Musimy jechać – lekarz spojrzał na Missy błagalnym wzrokiem.
- Jeszcze sekundę, proszę! Na pewno zaraz przyjdzie! – błagała dziewczyna.
- Nie Missy, naprawdę mi przykro, ale nie – odparł Dr. Evans, a pielęgniarka pomogła usiąść dziewczynie na wózku.
Mijając wejście do sali, zobaczyła swoje odbicie w szklanych drzwiach. Łysa głowa nie była już tak straszna, ponieważ dziewczyna miała przepiękny, promienny uśmiech. Louis go kochał. Uwielbiał te dołeczki i zmarszczki wokół oczu, uwielbiał kiedy jej tęczówki świeciły radością. Uwielbiał w niej wszystko, od małego palca u stopy, po czubek głowy.
- Będzie dobrze – pielęgniarka uśmiechnęła się pocieszająco, kładąc dłoń na ramieniu Missy.
- Tak, wiem – odpowiedziała nastolatka, chcąc odwzajemnić uśmiech, jednak nie potrafiła.
Z pomocą doktora położyła się na łóżku i po raz kolejny została zapoznana z zasadami badania. Znała je na pamięć. Następnie zamknęła oczy i wjechała do wielkiej tuby. Starała się nie ruszać, ale coś mówiło jej, że nie jest tak, jak być powinno.
- Niemożliwe – usłyszała głos Dr. Evansa. - To jest cud! Trzeba zwołać konsylium, natychmiast! Natychmiast!
To działo się tak szybko, że Missy nie do końca wiedziała, o co chodzi. Ale wiedziała, że jest zdrowa. Że guza nie ma. Tak po prostu – był i go nie ma. Nie wiadomo jak to się stało. Zmagała się z guzem przez prawie 6 lat, a on w ciągu jednego dnia zniknął. Płakała w poduszkę, dziękując Bogu za kolejną szansę.
Louis szurał stopami, po betonowym chodniku. Jego oczy były zaczerwienione i podkrążone, jakby nie spał kilka dni. Włosy opadały mu na czoło, upchnięte pod wełnianą czapką. Nie spoglądał na zainteresowane jego widokiem, ciekawskie twarze. Szedł przed siebie, podszczypując dłońmi, schowanymi w kieszeniach ciemnych dresowych spodni, uda.
Jego desperacja była widoczna gołym okiem. Rozglądał się wokoło, jakby szukając kogoś wzrokiem, a potem patrzył na swoje buty, zawiedziony, że go nie dostrzegł. Szybkim krokiem wszedł do kamiennej świątyni, dziwnie opustoszałej. Usiadł w jednej z ławek, wiercąc się.
- Jja… - wyjąkał, zaciskając zęby, kiedy klęcząc złożył ręce ku modlitwie. - Ja nigdy nie byłem specjalnie wierzący – szepnął, zaciskając oczy. – Nie chodziłem do kościoła, nie odmawiałem tego cholernego pacierza. To dlatego teraz mnie krzywdzisz? – zapytał, unosząc wzrok na postać Jezusa wiszącego na krzyżu. – Dlatego teraz starasz się odebrać mi szczęście? Bo nie czułem potrzeby modlitwy? – warknął i zatrząsnął się, a z jego ust wydostał się szloch. – Zawsze myślałem, że jesteś. Ale teraz, kiedy ty… Kiedy zabierasz ją do siebie… Nie wierzę w ciebie, rozumiesz?! – wykrzyczał, wstając. – Nie wierzę, że jesteś, że troszczysz się o nas! Bo mi ją zabierasz! Zabierasz, kiedy ona chce pójść na studia, znaleźć pracę, wyjść za mąż, mieć rodzinę i dzieci! Wiesz, jak chce je nazwać, wiesz?! Hope i Faith, tak chce dać im na imię! I nie będzie mogła! Zapomniałeś o niej?! No powiedz! Daj mi jakiś pieprzony znak, że jesteś! Że jej pomożesz! No dawaj! – głos Louis’ego roznosił się echem po kościele. – Zrób to do cholery – załkał, upadając na kolana. – Daj jej żyć – szepnął, wbijając swoje paznokcie w skórę. Płakał, leżąc na środku świątyni.
- Musimy jechać – lekarz spojrzał na Missy błagalnym wzrokiem.
- Jeszcze sekundę, proszę! Na pewno zaraz przyjdzie! – błagała dziewczyna.
- Nie Missy, naprawdę mi przykro, ale nie – odparł Dr. Evans, a pielęgniarka pomogła usiąść dziewczynie na wózku.
Mijając wejście do sali, zobaczyła swoje odbicie w szklanych drzwiach. Łysa głowa nie była już tak straszna, ponieważ dziewczyna miała przepiękny, promienny uśmiech. Louis go kochał. Uwielbiał te dołeczki i zmarszczki wokół oczu, uwielbiał kiedy jej tęczówki świeciły radością. Uwielbiał w niej wszystko, od małego palca u stopy, po czubek głowy.
- Będzie dobrze – pielęgniarka uśmiechnęła się pocieszająco, kładąc dłoń na ramieniu Missy.
- Tak, wiem – odpowiedziała nastolatka, chcąc odwzajemnić uśmiech, jednak nie potrafiła.
Z pomocą doktora położyła się na łóżku i po raz kolejny została zapoznana z zasadami badania. Znała je na pamięć. Następnie zamknęła oczy i wjechała do wielkiej tuby. Starała się nie ruszać, ale coś mówiło jej, że nie jest tak, jak być powinno.
- Niemożliwe – usłyszała głos Dr. Evansa. - To jest cud! Trzeba zwołać konsylium, natychmiast! Natychmiast!
To działo się tak szybko, że Missy nie do końca wiedziała, o co chodzi. Ale wiedziała, że jest zdrowa. Że guza nie ma. Tak po prostu – był i go nie ma. Nie wiadomo jak to się stało. Zmagała się z guzem przez prawie 6 lat, a on w ciągu jednego dnia zniknął. Płakała w poduszkę, dziękując Bogu za kolejną szansę.
Oboje płakali, mówiąc do Boga. Louis szedł w stronę szpitala,
starając się ukryć łzy, choć publiczne okazywanie uczuć nie było dla niego
niczym złym. Płacz nie oznaczał bycia słabym – oznaczał bycie człowiekiem.
Dlatego kiedy chłopak wszedł do sali swojej dziewczyny i zobaczył zaścielone
łóżko, płakał. Siedział w tym cholernym pomieszczeniu na łóżku, gdzie spędził
nie jedną noc, trzymając w ramionach dziewczynę swojego życia, przeczesując jej
włosy, które z czasem zastąpiła bawełniana chusta, wycierając łzy, pocieszając.
Będąc.
Więc teraz też był, ze złamanym na miliardy kawałków sercem i duszą, z pustym środkiem.
- Louis? – usłyszał głos pielęgniarki, wchodzącej do pomieszczenia. Usiadła obok niego i objęła go ramieniem. – Już wiesz? – zapytała, a chłopak pokiwał głową, pociągając nosem.
- Kiedy to się stało? – zaszlochał.
- Lekarze sami nie wiedzą, zabrali ją na tomografię, a potem to wszystko potoczyło się tak szybko – odetchnęła. – Musisz być bardzo szczęśliwy – odparła, a Tomlinson odskoczył od niej, jak poparzony.
- O czym ty mówisz?! – krzyknął.
- A o czym ty mówisz, Louis? – powiedziała, również wstając.
- Jak to o czym? Missy odeszła! – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
- O Mój Boże, nie Louis! Nie, nie, nie! – kobieta zgarnęła chłopaka w ramiona. – Louis, guz zniknął, słyszysz? – szepnęła, a on podniósł głowę i spojrzał na nią zagubionym wzrokiem. – Miss jest teraz na konsylium, guza nie ma, tak po prostu. Lekarze mówią, że to cud – oznajmiła pielęgniarka.
A Louis już wiedział. I w myślach układał mowę, którą powie, kiedy ponownie zjawi się w kościele.
Dzień był słoneczny. Promienie nie raziły w oczy, ale lekko okalały twarz 22-latka, która w ostatnim czasie zdecydowanie nabrała kolorów. Szedł przez miasto z uśmiechem, którym obdarzał każdego przechodnia. Zawitał do kwiaciarni, by kupić jedną czerwoną różę i podziękował sprzedawczyni, a następnie pomaszerował dalej. Dziś był wielki dzień.
Przywitał się z Lisą na informacji, oraz kilkoma miniętymi pielęgniarkami. Dotarł na właściwe piętro, a następnie pokierował się od razu do gabinetu ordynatora, gdzie już czekali na niego jego dziewczyna i lekarz.
- Cześć słońce – powiedział do Missy, całując jej policzek. Dał jej kwiatek, na co ta podziękowała uśmiechem.
- Usiądź Louis, muszę ci przekazać kilka ważnych informacji – uśmiechnął się serdecznie Dr. Evans, a Tomlinson zajął miejsce naprzeciwko niego. – A więc: Missy nie może podejmować żadnego wielkiego wysiłku fizycznego jeszcze przez co najmniej rok. Nie ma mowy o noszeniu zakupów, przesuwaniu mebli i tym podobne, jasne? – doktor spojrzał porozumiewawczo na parę, a oni przytaknęli. – Wiem, że myśleliście o dzieciach, jednak musicie poczekać jeszcze co najmniej dwa lata – powiedział, podkreślając ostatnie trzy słowa.
Louis ścisnął rękę swojej dziewczyny, jakby chciał przekazać jej: ,,Przyjdzie czas na dzieci, będziemy mieli ich tyle, ile zapragniesz, tylko nie smuć się skarbie’’.
- Ok – westchnęła Missy.
- Raz w miesiącu czeka cię kontrola młoda damo, z każdym najmniejszym bólem, chociażby małego palca u stopy, masz się do nas zwracać. A ty Louis, dobrze wiesz, jak uparta jest twoja dziewczyna, więc twoim zadaniem jest dopilnowanie tego, aby zgłaszała się do nas w takich sprawach. A teraz, życzę wam powodzenia i trzymam za was kciuki moi drodzy.
I wszystko było tak, jak mówił Louis.
Missy poszła na studia i została dziennikarką. Missy znalazła pracę. Louis oświadczył się Missy i wzięli ślub, urządzili też kameralne wesele. Louis i Missy kupili mały dom. Missy urodziła dwie córki, które nazwała Hope i Faith – nadzieja i wiara. Missy była zdrowa. Missy była zdrowa i szczęśliwa. Louis kochał Missy i swoje córki. Louis chodził do kościoła.
Więc teraz też był, ze złamanym na miliardy kawałków sercem i duszą, z pustym środkiem.
- Louis? – usłyszał głos pielęgniarki, wchodzącej do pomieszczenia. Usiadła obok niego i objęła go ramieniem. – Już wiesz? – zapytała, a chłopak pokiwał głową, pociągając nosem.
- Kiedy to się stało? – zaszlochał.
- Lekarze sami nie wiedzą, zabrali ją na tomografię, a potem to wszystko potoczyło się tak szybko – odetchnęła. – Musisz być bardzo szczęśliwy – odparła, a Tomlinson odskoczył od niej, jak poparzony.
- O czym ty mówisz?! – krzyknął.
- A o czym ty mówisz, Louis? – powiedziała, również wstając.
- Jak to o czym? Missy odeszła! – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
- O Mój Boże, nie Louis! Nie, nie, nie! – kobieta zgarnęła chłopaka w ramiona. – Louis, guz zniknął, słyszysz? – szepnęła, a on podniósł głowę i spojrzał na nią zagubionym wzrokiem. – Miss jest teraz na konsylium, guza nie ma, tak po prostu. Lekarze mówią, że to cud – oznajmiła pielęgniarka.
A Louis już wiedział. I w myślach układał mowę, którą powie, kiedy ponownie zjawi się w kościele.
Dzień był słoneczny. Promienie nie raziły w oczy, ale lekko okalały twarz 22-latka, która w ostatnim czasie zdecydowanie nabrała kolorów. Szedł przez miasto z uśmiechem, którym obdarzał każdego przechodnia. Zawitał do kwiaciarni, by kupić jedną czerwoną różę i podziękował sprzedawczyni, a następnie pomaszerował dalej. Dziś był wielki dzień.
Przywitał się z Lisą na informacji, oraz kilkoma miniętymi pielęgniarkami. Dotarł na właściwe piętro, a następnie pokierował się od razu do gabinetu ordynatora, gdzie już czekali na niego jego dziewczyna i lekarz.
- Cześć słońce – powiedział do Missy, całując jej policzek. Dał jej kwiatek, na co ta podziękowała uśmiechem.
- Usiądź Louis, muszę ci przekazać kilka ważnych informacji – uśmiechnął się serdecznie Dr. Evans, a Tomlinson zajął miejsce naprzeciwko niego. – A więc: Missy nie może podejmować żadnego wielkiego wysiłku fizycznego jeszcze przez co najmniej rok. Nie ma mowy o noszeniu zakupów, przesuwaniu mebli i tym podobne, jasne? – doktor spojrzał porozumiewawczo na parę, a oni przytaknęli. – Wiem, że myśleliście o dzieciach, jednak musicie poczekać jeszcze co najmniej dwa lata – powiedział, podkreślając ostatnie trzy słowa.
Louis ścisnął rękę swojej dziewczyny, jakby chciał przekazać jej: ,,Przyjdzie czas na dzieci, będziemy mieli ich tyle, ile zapragniesz, tylko nie smuć się skarbie’’.
- Ok – westchnęła Missy.
- Raz w miesiącu czeka cię kontrola młoda damo, z każdym najmniejszym bólem, chociażby małego palca u stopy, masz się do nas zwracać. A ty Louis, dobrze wiesz, jak uparta jest twoja dziewczyna, więc twoim zadaniem jest dopilnowanie tego, aby zgłaszała się do nas w takich sprawach. A teraz, życzę wam powodzenia i trzymam za was kciuki moi drodzy.
I wszystko było tak, jak mówił Louis.
Missy poszła na studia i została dziennikarką. Missy znalazła pracę. Louis oświadczył się Missy i wzięli ślub, urządzili też kameralne wesele. Louis i Missy kupili mały dom. Missy urodziła dwie córki, które nazwała Hope i Faith – nadzieja i wiara. Missy była zdrowa. Missy była zdrowa i szczęśliwa. Louis kochał Missy i swoje córki. Louis chodził do kościoła.
To tak, jakbyś była moim lustrem
Moim lustrem wpatrującym się we mnie
Nie mogłem stać się ani trochę lepszym
Z kimkolwiek innym obok mnie
Teraz to już jest tak oczywiste, jak ta przysięga
Że zmieniamy dwa odbicia w jedno
Dotarliśmy do pierwszego posta! :)
Jak wam się podoba? Nie ukrywam, że to nie jest szczyt moich możliwości, ale dosyć długo nie pisałam.
Jak wam się podoba? Nie ukrywam, że to nie jest szczyt moich możliwości, ale dosyć długo nie pisałam.
Koniecznie skomentujcie, dajcie nam zachętę na start!
Asia :) xx
Nie wiem czemu nikt do tej pory nie odważył się na komentarz ;
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że pomysł całkiem przypadł mi do gustu (prawdę mówiąc miałam nadzieję, że zakończy się śmiercią bohaterki, ale tutaj odzywa się już moje umiłowanie do angstów), wykonanie w sumie także. Jak na mój gust, mogłoby być ciut dłuższe, mogłaś nieco to rozwinąś. Sama często miewam z tym problemy, dlatego rozumiem, że nie zawsze jest się w stanie i Ci to wybaczam, chociaż po przeczytaniu tej miniaturki aż czuje się pewien niedosyt. Miniaturki, bo na imagine mi to nie wygląda, być może dlatego całkiem mi się twoja praca spodobała. Popracuj trochę nad wyrażaniem uczuć bohaterów, mogłabyś bardziej się w nie wgłębić, bo odniosłam wrażenie, że tutaj przedstawione są dosyć ogólnikowo. Przy temacie jaki sobie wybrałaś można było to znacznie bardziej rozwinąć :) Niektóre konstrukcje zdań można by zmienić np. moim zdaniem lepiej brzmi zdanie „nie spał od kilku dni”. Ale to już szczegóły!
Chętnie przeczytam coś jeszcze twojego autorstwa.
PS. Albo to u mnie jest coś nie tak, albo ten system komentowania jest jakiś pokręcony ;
cheers x
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuję dopiero dzisiaj, a chciałam zrobić to już wcześniej, ale nie było można dodać komentarza z anonima, a ja niestety nie mam innej możliwości :(
Bardzo cieszę się, że postanowiłyście założyć tego bloga i kontynuować pisanie :) Moim zdaniem zaczęłyście naprawdę świetnie. Imagin strasznie mi się podoba. Ja bardzo lubię właśnie takie klimaty i jeszcze to szczęśliwe zakończenie...
Wiem, że ten mój komentarz jest do niczego, ale jakoś dzisiaj nie mam weny do komentowania. Obiecuję, że następnym razem się poprawię ;)
Już nie mogę się doczekać kolejnych prac.
Buziaki i do następnego :*
Doma