poniedziałek, 22 grudnia 2014

#7

- Niall! – głośny krzyk rozniósł się echem po domu. – Niall do jasnej cholery!
Mężczyzna zbiegł szybko po schodach i z hukiem wpadł do salonu, po czym roześmiał się głośno.
- Tak, słońce? – zapytał, rozsiadając się na jednej z bordowych kanap.
- Staram się wprowadzić rodzinne tradycje w tym domu i  ubrać wspólnie choinkę, ale za bardzo rozpuściłeś swoich ukochanych synów, Horan – syknęła dziewczyna, wyjmując z opakowania kolejną bombkę.
- Oh, skarbie – zachichotał blondyn, wstając i obejmując T.I w pasie. Położył ręce na jej dużym brzuchu i uśmiechnął się szeroko. Złożył pocałunek na policzku ukochanej, po czym odsunął się od niej i ruszył na korytarz. – Leondre, Charlie! – zawołał, stając przy schodach. – Chcę widzieć was w tej chwili na parterze!
Po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do pachnącego lasem salonu i zawiesił kolejną bombkę na żywym drzewku. Dwóch jedenastolatków po chwili dołączyło do rodziców.
- Co chciałeś, tato? – jęknął mniejszy z nich.
Właściwie, była to zabawna sytuacja. Mimo, iż Leo i Charlie byli bliźniakami, Charlie miał blond włosy i niebieskie oczy, a Leondre był szatynem o piwnych tęczówkach, w dodatku mierzył co najmniej 5 cm mniej od brata.
- Słownictwo, synku – skarciła go T.I.
- Mieliście pomóc mamie w ubieraniu choinki – powiedział Niall, a chłopcy wywrócili oczami. – No dalej, bombki do rąk i do roboty! – zaklaskał w dłonie, po czym chwycił T.I za rękę i pociągnął ku sofie.
- Niall – zaczęła, ale on uciszył ją, przykładając palec wskazujący do jej ust.
- Ej no, tato! – zawołali z wyrzutem obaj chłopcy.
- Nie mówi się ‘’ej’’, tyle razy wam powtarzałem. Poza tym mama nie może się przemęczać, więc bierzcie się do roboty – zaśmiał się Horan.
- Czasami zastanawiam się, czy to serio my mamy jedenaście lat – mruknął Charlie, a Horan wciągnął głośno powietrze.
T.I miała rację, zdecydowanie rozpuścił swoich synów.

Dzwonek do drzwi co kilkanaście sekund dawał znać o przybyciu nowych gości, a podjazd przed posiadłością Horanów szybko się zapełniał. Rodzina i przyjaciele zasiadali do ogromnego, suto zastawionego stołu w akompaniamencie śmiechów i rozmów, oraz świątecznych piosenek sączących się cicho z głośników. Kelnerzy sprawnie poruszali się między ludźmi, co chwila pytając o dolewkę wina. Louis i Zayn śmiali się z żartu Tomlinsona, a Harry ganiał po salonie za ich, ubraną w śliczną, tiulową sukieneczkę, dwuletnią córką – Daisy. Perrie z T.I i Sophią wesoło rozprawiały o dzieciach, a Niall i Liam mówili o nowym albumie Eda Sheerana. Młodzi Horanowie, oraz Drake – syn Zayna i Michael – potomek Payne’a ganiali wokół stołu. Można było rzec, że wszystko było tak, jak być powinno. Rodzinną, świąteczną atmosferę czuć było z daleka.
Kiedy każdy zajął swoje miejsce Niall wstał i poprosił o ciszę.
- Chciałem podziękować wam wszystkim – zaczął, a jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech. – Za przybycie na kolację. Cóż by to były za święta bez was, bez naszych wspaniałych rodziców – skinął głową w kierunku swojej mamy. – Oraz przyjaciół – mrugnął do Liama, na co ten się zaśmiał. – Chciałbym wznieść toast za…
- Kurwa – wymsknęło się T.I, siedzącej obok męża. Wszyscy spojrzeli na nią z rozbawieniem.
- Kurwa! – zawołała Daisy, klaszcząc wesoło w dłonie, siedząc na kolanach Louis’ego. Niall zaśmiał się nerwowo.
- Nie, serio kurwa. Ja rodzę, właśnie odeszły mi wody! – krzyknęła dziewczyna, a Horan wytrzeszczył oczy.
Wszyscy od razu wstali, nie wiedząc co zrobić. Zrobiło się ogromne zamieszanie. Niall pomógł swojej żonie wstać, a Harry zadeklarował się, że podjedzie samochodem pod drzwi.
- Popilnujcie chłopaków – rzucił do przyjaciół.
Tak, to będą wyjątkowe święta.

- Nienawidzę cię Horan! Dlaczego muszę przeżywać to trzeci raz?! – wrzasnęła T.I.
- Wiem skarbie, kocham cię – zachichotał mężczyzna, całując dłoń ukochanej.
- Mam w dupie twoje ‘’kocham cię’’! To ty mi to zrobiłeś! Nienawidzę cię Horan! Ty podły, cholerny, aaa! – wrzasnęła.
- Jeszcze raz, proszę przeć jeszcze raz! – zawołał lekarz.
Po sali rozniósł się przeraźliwie głośny krzyk, a zaraz po tym cichutki płacz dziecka. Niall odetchnął, a na jego zmęczoną twarz wstąpił szeroki uśmiech. Pielęgniarki chwyciły noworodka i od razu owinęły w pieluszkę, po czym podały rodzicom.
- Gratulacje, to silna i zdrowa dziewczynka – powiedziała jedna z nich.
W oczach blondyna stanęły łzy. T.I trzymała na rękach jego córkę. Owoc ich wspólnej miłości, ich pracy, ich poświęcenia. Spojrzał na swoją żonę wdzięcznym wzrokiem.
- Cześć, kruszynko – szepnął, przecinając ciszę. – Tu tata – zacisnął oczy i pokiwał głową, chcąc odgonić łzy. – Kocham cię. Oboje z mamusią cię kochamy – odparł po czym nachylił się i złożył pocałunek na spierzchniętych ustach dziewczyny.
- Wybrali już państwo imię? – wtrącił się lekarz.
- Selena – powiedzieli równocześnie po czym zaśmiali się, a mała mlasnęła.
A w chwili, kiedy mała Selena leżała w inkubatorze, a po obu jego stronach, jak na straży stali jej starsi bracia Niall wiedział, że jeśli to jest szczęście, to ma go pod dostatkiem na całe swoje życie.

Coś krótkiego i przyjemnego :)
Wesołych Świąt! xx
Asia x

piątek, 19 grudnia 2014

#6




-Ty nigdy nic nie umiesz zrobić porządnie! Prosiłam cie o to, bodajże od wczoraj, ale i tak musiałeś zapomnieć!- podniosła głos, nie kryjąc już swojego oburzenia- Czy zrobienie zakupów zajmuje ci tak dużo czasu? Wolałeś iść do niej, wiem to i..
-Przestań- zabrał głos, podniósł głowę i popatrzył się na brunetkę zranionym wzrokiem- Mówiłem ci to tyle razy, a ty wciąż tego nie rozumiesz.
-Tego, że mnie z nią zdradzasz?!- krzyknęła, nie zauważając w progu małej istotki, która przysłuchiwała się im od dobrych kilku minut.
-Nie zdradzam cie- wstał z krzesła, które wcześniej zajmował, podszedł do dziewczyny, przez cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy.- Kocham ciebie, a Alice to tylko i wyłącznie moja przyjaciółka.
-Kłamiesz- wyszeptała, odsuwając się od chłopaka- Znowu do niej pójdziesz, a jak nie do niej do innej. Mam już dość.
-[T.I], to wydarzyło się tylko raz i obiecałem ci, że nigdy więcej…
-.. tego nie zrobię, tak pamiętam co mówiłeś.
-Nie przerywaj mi- powiedział oschle.
-Nie odzywaj się do mnie w ten sposób- warknęła- Za dwa tygodnie święta, a my znowu się kłócimy. Ja..
-Gdybyś ich nie zaczynała, moglibyśmy robić coś innego, a nie marnować na to czas.- powiedział, ale tak naprawdę, nie chciał tego powiedzieć.
-Jasne! Teraz zwal to wszystko na mnie!
-A na kogo?!
-Mamusiu- usłyszeli cieniutki głosik dochodzący zza framugi drzwi.
-Nie teraz Mia, rodzice rozmawiają- syknęła, patrząc na Zayn’a.
-Ale…- zaczęła ponownie, trzymając w dłoni małą kopertę.
-Mia, idź do pokoju zaraz do ciebie przyjdę- mulat starał się opanować emocje, i powiedzieć to tak spokojnie jak umiał.
-Tato..- dziewczynka miała im coś ważnego do przekazania, co nie mogło poczekać.
-Powiedziałem coś!- krzyknął, naprawdę się nie kontrolując. Nie chciał tego, nie chciał by jego córka cierpiała, przez sprzeczki jego i [T.I].
Mia, przerażona i ze łzami w oczach uciekła, upuszczając przy tym białą kopertę. Brunetka spojrzała z wyrzutami sumienia na chłopaka po czym udała się do córki, której szloch słyszała już wchodząc po schodach. W tym momencie była na siebie bardzo zła, bo dopuściła do tego, że jej własne dziecko było świadkiem kłótni, której nie powinno widzieć.
Zayn, dopiero po chwili uświadomił sobie, co zrobił. Westchnął głośno. Zdał sobie sprawę, z tego, że jego córka, będzie się go teraz bać. Naprawdę tego nie chciał. Próbował panować nad emocjami i nad sobą, ale wszystko w nim buzowało, i musiał krzyknąć. Chciał iść teraz na górę i przytulić do siebie Mię, i przeprosić ją za to co zrobił. Bo on naprawdę nie chciał.
Gdy opuszczał kuchnię, zauważył kopertę leżącą na ziemi i zorientował się należała ona do Mii. Ukucnął, wziął papier w dłonie, zauważając napis Dla Mikołaja, otworzył i wyjął z niego list. Zauważył niestaranne pismo córki, na co uśmiechnął się pod nosem.


Drogi Mikołaju,
Bardzo dziękuje ci za moje prezenty, które dostałam na tamte święta. To było, to co chciałam mieć. I teraz wiem, że jesteś prawdziwy, i, że spełniasz życzenia. Myślałam nad nową lalką Barbie, albo nad takim dużym misiem ubranym w sweterek w kratkę. I wiesz co, teraz tego nie chcę. Chciałabym, żebyś sprawił, by rodzice nie kłócili się już więcej. By było jak dawniej, bo jest mi naprawdę smutno, gdy słyszę jak mama płacze. Spraw, by byli szczęśliwi i się kochali. Jest to dla mnie bardzo ważne. Mikołaju, albo jego pomocniku, jeżeli to czytasz, to proszę pomóż mi. Możesz nie przynieść mi żadnej zabawki, ale zrób tylko tą jedną rzecz. O nic więcej cie nie proszę. Spełnisz moje życzenie? Obiecuję Ci, że przez następny rok będę grzeczna i będę słuchać się pani Adams. Zrobię wszystko, no może nie wszystko, ale to co mi powiesz. Do zobaczenia w święta.
Mia


Momentalnie zrobiło mu się przykro, a wyrzuty sumienia ogarnęły jego umysł. Dlaczego pozwalał na kłótnie? Dlaczego nie próbował wyjaśnić i złagodzić sytuację? Dlaczego musiał być takim idiotą, żeby zrozumieć to dopiero teraz?
Złożył kartkę w kostkę, włożył do kieszeni i poszedł na górę. Na korytarzu usłyszał urywek rozmowy, dwóch najważniejszych osób w jego życiu.
-Mamusiu, a czy tatuś mnie jeszcze kocha?- pytanie padło z ust Mii. Był zły na siebie, że doprowadził dziewczynkę do takich wątpliwości.
-Oczywiście, że tak skarbie. Skąd ci to przyszło do głowy?
-Bo zezłościł się na mnie. Ja chciałam tylko dać wam list do Świętego Mikołaja.
-A co napisałaś w liście?
-To sprawa między mną, a Mikołajem, mamo. Nie mogę ci powiedzieć. To tajemnica.
Zayn spojrzał, przez lekko uchylone drzwi, na [T.I], która uśmiechnęła się i pocałowała córkę w czoło. Uwielbiał patrzyć na nie obydwie, wtedy czuł niesamowite ciepło rozlewające się po jego sercu. Bardzo je kochał.
W końcu przełamał się i wszedł do środka, zwracając uwagę reszty. Wszyscy zamilkli. Mulat pokonał drogę dzielącą go od łóżka, na którym siedziała brunetka i jej kopia. Zajął miejsce obok nich i popatrzył się na Mię, której oczy mówiły same za siebie. Nie wiedział co powiedzieć, jakby język uwiązł mu w gardle.
-Mia, kochanie, ja..- usadził ją na swoich kolanach i przytulił- Bardzo cie przepraszam. Nie powinienem krzyczeć- westchnął, całując dziecko we włosy.- Bardzo cie kocham.
-Chciałam wysłać list do Mikołaja, nie wiedziałam, że to coś złego.
-To nic złego, skarbie. To moja wina.- spojrzał na swoją żonę, która również wpatrywała się w niego- Przepraszam- wyszeptał.
Przesunął się trochę, by potem pochwycić [T.I] w ramiona. Dziewczyna zaśmiała się cicho. Pocałowała go, czując, że mogą jeszcze wszystko naprawić, że jeszcze im się uda, bo to jest bardziej niż prawdopodobne.
-Może obejrzymy film?- zaproponował Zayn, a Mia bardzo szybko zeskoczyła z łóżka i pobiegła do salonu.
-Kocham cie- powiedzieli w tym samym momencie, na co wybuchli śmiechem.
W pokoju słychać było lekkie chrapanie. Film się już skończył, a [T.I] i Zayn zasnęli na sofie, jedynie Mia dzielnie się trzymała. Zeszła z mebla i podreptała do okna, odsłoniła firankę i popatrzyła na gwiazdy na niebie.
-Nie wiedziałam, że jesteś taki szybki- stwierdziła. 


..................................
I jak wam się podoba? :) Nareszcie wolne! 

poniedziałek, 15 grudnia 2014

#5

Tytuł: If I will be gigantic
Pairing: Hoy – Harry i Joy
Długość: 2207 wyrazy
Gatunek: Romans, dramat
Opis: Harry nie miał przyjaciół. Joy ich miała. Harry nie chciał być kochany. Joy chciała. Harry nie lubił się uśmiechać. Joy lubiła. Harry chorował na gigantyzm. Joy nie.

Joy była typem osoby, której nie dało się nie kochać. Była niska, miała pełne kształty, pyzate policzki, średniej długości, falowane brązowe włosy i uśmiech okalony dwoma naprawdę uroczymi dołeczkami. Zawsze była miła i radosna, a wokół niej rozpościerała się aura, która wręcz nie pozwalała być przygnębionym.
Joy miała młodszego brata. Urodził się chory – na mutyzm. Dziewczyna zawsze o niego dbała, mimo, że on nigdy nie mógł jej się odwdzięczyć, choć grając na pianinie w pobliskim domu kultury sprawiał ogromną radość starszej siostrze. Jason i Joy trzymali się razem, byli najlepszymi przyjaciółmi, mimo tego, że były pomiędzy nimi 4 lata różnicy i, cóż. Joy mówiła, jej brat nie. Często spacerowali wspólnie, spędzali ze sobą znaczną ilość wolnego czasu.
Dziewczyna udzielała się charytatywnie w domu kultury. Po szkole zabierała tam Jasona i zostawiała go przy pianinie, a sama szła do pracowni plastycznej, gdzie razem z dziećmi tworzyła ozdoby na choinkę, lub na inne, różnorakie okazje.

To wszystko zaczęło dziać się na początku grudnia, chyba drugiego, lub trzeciego dnia tego pięknego miesiąca.
Śnieg już lekko prószył, opadając na gołe gałęzie drzew, lub domowe dachy. Ludzie zaczęli przyozdabiać swoje domy w kolorowe lampki i ozdoby. Czuć było nadchodzącą magię świąt.
- Tak słucham? – powiedziała do słuchawki Joy, odchodząc na chwilę od stołu.
- Cześć Joy, tu tata. Zabrałem Jasona na basen, nie martw się, jeśli go nie znajdziesz – oznajmił mężczyzna.
- Oh, okej. Uważaj na niego tato i powiedz mu, że będę czekała na niego w domu – odparła dziewczyna, poprawiając krzywo przylepiony przez 6-letnią Jessicę makaron, na kartonową choinkę.
- Jasne, że przekażę. Do zobaczenia w domu.
- Tak, do zobaczenia.

- Joy? – zawołał Steve, wchodząc do pracowni. Dziewczyna wyłoniła się zza stołu, zbierając porozrzucane przez dzieciaki papierki.
- Tak? – uśmiechnęła się lekko, prostując się.
- Zamkniesz dziś? Muszę wcześniej wyjść, obiecałem Sophie, że wyjdziemy do kina.
- Jasne, nie ma sprawy – Joy tylko wzruszyła ramionami.
- Oh, w sali muzycznej jest jeszcze mój przyjaciel Harry. Nie zapomnij go stąd wygonić – zaśmiał się chłopak.
- Oczywiście szefie – dziewczyna również zachichotała, po czym wróciła do poprzedniego zajęcia.
Na koniec pozamiatała całe pomieszczenie i odłożyła odpowiednie przybory na swoje miejsca, nucąc pod nosem jakąś wymyśloną przez siebie melodię. Zgasiła światła, chwytając w dłonie swój płaszcz i zamknęła drzwi na klucz. Następnie zeszła piętro niżej, by poinformować Harry’ego,  że niestety musi już iść.
Stawiając powolne kroki, słyszała odgłos klawiszy. Melodia była raczej spokojna. Lekka, jednak kryła w sobie pewną historię. Zatrzymała się przy drzwiach i odetchnęła, kiedy odezwał się potężny, zachrypnięty głos.


Ponieważ nie chcę się zakochiwać
Jeśli ty nawet nie chcesz próbować
Ale jedyne, o czym mogę myśleć
To to, że może byś mogła



Joy kochała tę piosenkę. Była wielką fanką Jessie Ware. Zawsze pragnęła zobaczyć ją na żywo. Otworzyła cicho drzwi i weszła do sali, by przy starym pianinie ujrzeć ogromną, zgarbioną postać, z zaciśniętymi oczami i podkurczonymi, długimi nogami. Jego głowę zdobiła dziergana czapka, spod której wystawało parę niesfornych, lekko kręconych kosmyków włosów. Sunął smukłymi, długimi palcami po białych klawiszach, w skupieniu badając ich fakturę. Dziewczynie zabrakło tchu. Jej serce na sekundę stanęło, kiedy mrugała oczami, chcąc upewnić się, że wzrok nie płata jej figli. Harry był taki piękny, jednak… Gigantyczny. 18-latka chrząknęła, chcąc jakoś zaznaczyć swoją obecność. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na nieznajomą, a w jego oczach dało się ujrzeć zakłopotanie. Joy widząc jednak zmieszanie chłopaka, uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Cześć – powiedziała, starając się nie zwracać uwagi na wielkość Harry’ego. – Chciałam ci tylko powiedzieć, choć bardzo tego nie chcę, bo jesteś fenomenalny, że niestety musisz już iść – odparła, starając się brzmieć jak najbardziej miło.
- Jjj, jasne, ja już… - zająknął się chłopak, po czym szybko wstał i wow, ok. Joy wciągnęła głośno powietrze, ponieważ Harry nie był wielki. Harry był gigantyczny. Miał na pewno dużo ponad dwa metry wysokości. Dziewczyna zmierzyła go od góry do dołu, kiedy podszedł bliżej i mimowolnie zachichotała.
- Rany – wymsknęło się jej, kiedy próbowała przestać się śmiać. – Czuję, że przy twoim wzroście jestem przedszkolakiem – odparła, a Harry pierwszy raz odkąd go zobaczyła uśmiechnął się. Naprawdę, uśmiechnął się, ukazując dwa słodkie dołeczki. Zarzucił na ramiona płaszcz (Joy naprawdę była pod wrażeniem tego, gdzie produkują tak duże ubrania), po czym spojrzała na twarz chłopaka.
Jego oczy były zielone, naprawdę ładne. Lekko uwydatnione kości policzkowe przyprószone były naturalnym, różowym odcieniem skóry chłopaka, a jego nos, lekko zadarty, ale… słodki. Tak, nos Harry’ego był naprawdę słodki. Jego lekko malinowe usta wyglądały, jak idealnie wykrojone. Długa szyja, tułów i boże, te wielkie dłonie. Joy uważała, że Harry był naprawdę piękny, jednak ona ze swoimi marnymi 170 centymetrami sięgała mu ledwo do łokcia.
Ruszyli w stronę wyjścia i Joy naprawdę starała się nie zwracać uwagi na to, że przy każdej framudze Harry musiał się schylać.
- Jestem Joy – powiedziała, kiedy stali już na zewnątrz, a ona zamykała na klucz główne drzwi domu kultury.
- Harry – chłopak skinął głową. 18-latka już przyzwyczaiła się do tego, że musi patrzeć wysoko, by dostrzec jego piękną twarz. Uśmiechnęła się szeroko, co on od razu odwzajemnił.
- Wiesz, nie chcę wyjść na wścibską, jednak czy mogę spytać…
- Dlaczego jestem nienaturalnie wielki? – Styles zachichotał, kiedy Joy zmarszczyła brwi. Swoim dużym palcem chłopak jak gdyby nigdy nic, wygładził zmarszczkę.
- Cóż, pewnie nie ujęłabym tego w ten sposób, ale czuję się przy tobie jak smerf – odparła, a chłopak ponownie się zaśmiał.
Historia Harry’ego nie była jakaś szczególna. Urodził się cholernym wielkoludem, a ojciec zostawił jego i jego mamę, bo nie chciał wychowywać syna dziwadła i to było w porządku. Tak sądził Harry.
- Myślę, że kiedyś ci o tym opowiem – mrugnął do Joy, na co ta zachichotała. – Czy to będzie nachalne, jeśli powiem, że chcę odprowadzić cię do domu? – zapytał, kołysząc się na stopach.
- Nie – pokręciła głową dziewczyna. – To będzie bardzo, bardzo miłe z twojej strony.
I w sumie, właśnie tak się zaczęło. Teraz jestem pewna – to był 3 grudnia.

Od tego czasu, kiedy tylko się ściemniło, Harry pojawiał się i odprowadzał Joy do domu, od czasu do czasu przychodząc wcześniej by zagrać coś na pianinie i pośpiewać. Dziewczyna naprawdę uwielbiała jego towarzystwo. Wyglądali razem nieco śmiesznie, jednak mało ich to obchodziło.
Mama Harry’ego widziała, że częściej się uśmiechał.
Rodzice i Jason widzieli, że Joy jest szczęśliwsza niż zwykle.
- Mam guza przysadki – powiedział pewnego późnego wieczoru Harry, kiedy dawno po zamknięciu domu kultury, siedzieli przy pianinie i wygrywali nieistniejące melodie. – Bardziej po ludzku, to po prostu gigantyzm – uśmiechnął się słabo chłopak, widząc wyraźnie zmartwioną minę Joy. Dziewczyna już otwierała usta by coś powiedzieć, ale 21-latek przerwał jej. – Tylko proszę Joy, nie mów, że jest ci przykro – więc Joy nie powiedziała.
- To… To śmiertelny guz? – zapytała niemal szeptem.
Harry ledwo zauważalnie skinął głową, na co dziewczyna zacisnęła oczy. Chłopak wziął jej malutką dłoń i przyłożył do swojej. Tak diametralnie różniły się rozmiarami.
- Twoja dłoń pasuje do mojej, jakby była stworzona tylko dla mnie – zanucił, a na twarzy dziewczyny pojawił się uroczy uśmiech. – Ale pamiętaj, to było nam przeznaczone.
Po czym pochylił się ku niej i chowając połowę jej twarzy w swojej ręce, lekko przycisnął swoje usta do jej. Następnie posadził ją szybkim ruchem na swojej nodze i ponowił ten gest. Usta Harry’ego były miękkie.
Twarz Joy owiał zapach chłopaka, kiedy jego twarz znajdowała się naprzeciwko jej. Dziewczyna chichotała, kiedy swoją małą dłonią badała twarz Harry’ego. On opuścił powieki, poddając się jej dotykowi.
- Mógłbym się przyzwyczaić – mruknął. – Do naszej różnicy wzrostu. Chroniłbym cię, przyjąłbym każdy cios, zabrałbym od ciebie każdy ból – dokończył szeptem, a w oczach Joy stanęły łzy.
To chyba wtedy zaczęli trzymać się za ręce i żegnać buziakami. Tak, to było prawdopodobnie wtedy.

Harry przyprowadził Joy do domu. Mama Harry’ego miała łzy w oczach, witając dziewczynę, a on zażenowany próbował je rozdzielić.
W domu Harry’ego były wysokie sufity.
- Mamo! – jęknął chłopak, próbując rozluźnić uścisk jej rąk na plecach Joy, która tylko chichotała. – Boże, mamo!
- Już, już – Anne otrząsnęła się, puszczając dziewczynę. Otarła łzy i uśmiechnęła się serdecznie. – Idźcie na górę dzieciaki.
- Taki był plan, zanim się nie rozkleiłaś mamo – mruknął chłopak. – Chodź, Joy – chłopak złapał 18-latkę za rękę i pociągnął w stronę schodów.
- Miło było panią poznać! – zawołała, wchodząc na pierwszy stopień, kiedy mama Harry’ego zaczęła znikać za rogiem kuchni.
- Ciebie również kochanie!
Pokój Harry’ego był raczej zwyczajny. Miał granatowe ściany, proste meble i duże łóżko. Był prosty i naprawdę ładnie urządzony. Joy przechadzała się po pomieszczeniu, kiedy jej uwagę przykuła stojąca na szafce nocnej pusta ramka na zdjęcie. Spojrzała pytająco na siedzącego na łóżku chłopaka. Jego wzrost już dawno przestał być ważny.
- Oh, to – podrapał się w tył głowy. – Cóż, obiecaj, że nie będziesz się śmiać – powiedział, a Joy kiwnęła głową, udając, że zapina usta i wyrzuca za siebie kluczyk. – Kupiłem ją, bo chciałem tu włożyć zdjęcie moje i mojej dziewczyny, ale… Nigdy nie miałem dziewczyny. Ja chyba… - zawahał się, spuszczając wzrok na swoje stopy, po czym powiedział cicho. – Chyba nigdy się nie całowałem. Tak naprawdę – przyznał, a Joy z trudem powstrzymała łzy, cisnące się do jej oczu.
Harry był idealny. Miał wspaniały charakter, poczucie humoru i wielkie serce. Można było powiedzieć mu o każdej rzeczy, a on nie oceniał, tylko rozumiał. A omijały go wszystkie te ‘’młodzieńcze’’ rzeczy, bo był chory? To takie niesprawiedliwe! – pomyślała Joy, siadając obok chłopaka i odkładając pustą ramkę na swoje miejsce.
- Hazz – szepnęła, a jej oddech był lekko urywany. Chłopak obrócił swoją twarz i byli bardzo blisko siebie.
- Pocałuj mnie – wydukał, a w jego oczach zebrały się łzy.
Joy pochyliła się ku chłopakowi i złożyła czuły pocałunek na jego ustach, zaraz potem kolejny. Lekko głaskała go po policzku, by dodać mu otuchy. Chwilę potem zaczął odwzajemniać pocałunek. Coraz śmielej. Po jego twarzy spłynęły łzy, kiedy nagle się odsunął.
- Co się dzieje Hazz? – zapytała Joy, a jej twarz wyrażała ogromne zmartwienie.
- Ttty nie możesz Joy, ja niedługo umrę, a ty… Nie Joy, nie, ja – jego niespójne zdanie zostało przerwane, kiedy Joy ponownie pocałowała jego usta.
- To, że jesteś chory nie oznacza, że nie zasługujesz na szczęście Harry. Nawet, jeśli będzie ono krótkotrwałe – szepnęła w jego usta, drżącym głosem. Było kwestią czasu, zanim i ona się rozpłakała.
- Nie zasługuję na ciebie.
- Każdy zasługuje na kogoś, kto go kocha (dop. aut. nie wińcie mnie za to, dark ff moim życiem ajdaskfh).

Mama Harry’ego płakała również, kiedy Joy i jej mama zaprosiły rodzinę Styles na wigilijną kolację. Tysiące razy dziękowała i pytała, czy również powinna coś przygotować, ale nie, naprawdę nie.
Joy, ubrana w skromną, granatową sukienkę otworzyła im drzwi i wpuściła ich do środka. Harry schylił się, przekraczając próg i chwycił dziewczynę w talii, po czym podniósł ją wysoko i okręcił kilka razy, na co ta śmiała się głośno.
- Postaw mnie Hazz, jesteś zimny! – zawołała, bijąc go w ramiona. Chłopak odrobinę obniżył dziewczynę i złożył delikatny pocałunek na jej ustach, zanim całkowicie postawił ją na ziemię.
- Cześć, piękna (dop. aut. Jezu przepraszam, ale nzxkjvfgdksghsk) – powiedział, a jego głos był bardziej ochrypły niż zwykle.
- Hej, Hazz – bąknęła, rumieniąc się odrobinę. – Chodź, przedstawię cię mojej rodzinie – chwyciła dużą dłoń chłopaka i pociągnęła go w stronę salonu, gdzie już zdążyła zadomowić się Anne. – Mamo, tato, Jason. To jest Harry – powiedziała, przerywając tym samym rozmowę rodziców.
Tata i mama dziewczyny uśmiechnęli się, widząc ich splecione dłonie, po czym grzecznie przywitali się z Harrym. Przed kolacją została zawarta umowa: Harry, jest jak każdy i tak ma być traktowany. Jason spojrzał tylko na chłopaka i z powrotem zajął się swoją grą.
- Choruje na mutyzm, nie jest przyzwyczajony do obecności kogoś obcego – szepnęła, kiedy wysoki chłopak spojrzał na nią pytająco, po czym kiwnął głową na znak, że rozumie.
Już kilka chwil później wszyscy siedzieli przy stole i nakładali na swoje talerze tradycyjne wigilijne potrawy. Joy i Harry trzymali pod stołem splecione dłonie, ale nikt nie musiał tego wiedzieć. To była ich sprawa, ich własny, intymny gest. Uśmiechali się do siebie lekko, słuchając rozmowy swoich rodziców. Uważali tę wigilię za najlepszą w ich życiu.

Po uroczystej kolacji nadszedł czas na prezenty. Jednak te od dorosłych nie były aż tak ważne. Joy wręczyła Harry’emu nieduże pudełko i uśmiechnęła się uroczo. Chłopak szybko rozerwał ozdobny papier i zaśmiał się, rzucając okiem na zadowoloną z siebie Joy.
- To znaczy, że jesteś moją dziewczyną? – zapytał, patrząc na ramkę ze swojego stolika, w której umieszczone było zdjęcie jego i Joy.
- Cóż, wygląda na to, że tak – przygryzła wargę, by powstrzymać szeroki uśmiech.
Styles wyciągnął z kieszeni marynarki czerwoną kopertę i podarował ją dziewczynie. 18-latka spojrzała na chłopaka, starając się wyczytać coś z jego twarzy. Kiedy jednak to się nie udało, otworzyła list i wyciągnęła z niego…
- Żartujesz sobie ze mnie – wydusiła, skanując wzrokiem swój prezent. Były to dwa bilety na koncert Jessie Ware, który miał odbyć się 24 lutego.
- Oh kotku, czy ja wyglądam, jakbym żartował? – uśmiechnął się filuternie.
Joy tylko zachichotała, kręcąc głową. Jej chłopak był niemożliwy.

2 lutego, w 22 urodziny Harry’ego, oboje razem z Jasonem cały dzień przesiedzieli w sali z pianinem. 3 lutego również. I 4, 5, 8, 12 oraz 16 lutego.
17 lutego, Harry zmarł.
24 lutego, Joy stała w pierwszym rzędzie na koncercie Jessie Ware i płacząc, śpiewała:


Ponieważ nie chcę się zakochiwać
Jeśli ty nawet nie chcesz próbować
Ale jedyne, o czym mogę myśleć
To to, że może byś mogła



Całkiem niesrkomnie przyznam się, że rozpiera mnie duma.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu spodoba się wizja chorego Hazzry'ego, ale cóż.
Piszcie, czy się spodobało! :)
Asia xxx

poniedziałek, 8 grudnia 2014

#4

On nigdy nie wąchał kwiatów. Nigdy nie patrzył na gwiazdy. Nigdy nikogo nie kochał.

Szkolny korytarz robił się coraz ciaśniejszy. Klasy stopniowo pustoszały, a roześmiani uczniowie opuszczali budynek z myślą o weekendzie, który właśnie nadszedł.
- Styles! Styles! - wołał kujon z 2C o imieniu Tim i przeciskając się przez tłum wymachiwał w górze swoim dużym, niebiesko-zielonym zeszytem.
Harry wraz ze swoją paczką przystanął i zmarszczył brwi słysząc na korytarzu jego słynne w tym liceum nazwisko. Jęknął klnąc pod nosem, kiedy zobaczył chłopaka, od którego praktycznie przy każdej możliwej okazji ściągał na fizyce.
- Idźcie już, zadzwonię potem i wszystko omówimy - mruknął Harry do swoich znajomych, a potem wymienił z każdym z nich przyjacielski uścisk. Jedyną dziewczynę w ich towarzystwie, Angel, chłopak pocałował w policzek i wyraźnie niezadowolony podszedł do Tima. - Czego? - warknął.
- Pani Michael prosi cię do klasy - wydukał przestraszony chłopak. Harry zgromił go wzrokiem i wyminął, mocno trącając ramieniem. Mrucząc pod nosem przekleństwa pod adresem Tima i głupiej psorki, stanął pod klasą nr 438. Kiedy niechętnie przekroczył jej próg, został obdarzony uroczym uśmiechem przez jedną z szarych myszek jego klasy o imieniu T.I i nieco mniej uroczym przez nauczycielkę.
- Cieszę się, że przyszedłeś, Harry - powiedziała radośnie kobieta, a Styles przewrócił oczami.
- Może się pani pośpieszyć? Tak się składa, że mam znacznie lepsze rzeczy do roboty - warknął poprawiając plecak na lewym ramieniu. Pani Michael zignorowała uwagę Harry'ego i uśmiechnęła się do nastolatka.
- Rada rodziców wraz z dyrektorem zadecydowała, że ty i T.I zagracie główne role w spektaklu, który zostanie wystawiony przez naszą szkołę na początku lata - oznajmiła, a chłopak zaśmiał się jej w twarz.
- Nie ma takiej opcji - wzruszył ramionami i nacisnął klamkę drzwi, chcąc wyjść.
- Dyrektor powiedział, że to jedyna szansa, żebyś nie oblał zajęć artystycznych - usłyszał cienki, wysoki głosik T.I, kiedy był już poza klasą.
Chłopak właśnie kopał w drzwi i szarpał się za włosy w swojej podświadomości, doskonale wiedząc, że jeśli nie zaliczy tych lekcji, nie przejdzie do następnej klasy. Zwyzywał się w myślach za bycie takim kretynem i przeczesał palcami włosy.
- Kiedy pierwsza próba?
- W poniedziałek po lekcjach - pisnęła T.I i wtedy Harry pomyślał, że ona ma naprawdę ładny uśmiech.

Styles z ociąganiem szedł ku sali kółka teatralnego. Naprawdę nie miał ochoty spędzić popołudnia z kujonami i luzerami, którzy byli daleko poza poprzeczką osób, które Harry może kiedyś mógłby choć odrobinę polubić. Chłopak musiał zrezygnować z wypadu nad jezioro ze znajomymi na rzecz jakiejś głupiej próby. Był zły. Wszedł do klasy zatrzaskując za sobą drzwi i bez słowa zajął miejsce na jednym z krzeseł przygotowanych specjalnie dla uczniów. Pani Michael spojrzała na Harry'ego z uniesionymi brwiami, a potem machnęła na niego ręką i wróciła do rozmowy z Peterem. Nie minęły dwie minuty, kiedy zaklaskała w dłonie.
- Uwaga, moi drodzy! W tym rojy wystawiamy spektakl, który opowiada o Edzie i Zo. Nienawidzili się od czasów przedszkola. Zo jest szarą myszką, a Ed królem szkoły. Pewnego dnia muszą wykonać razem projekt. Spędzają razem coraz więcej czasu, aż w końcu zakochują się w sobie - Harry miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. - Niestety potem Zo musi wyjechać i zakochani rozstają się.
- Chyba sobie kurwa jaja ze mnie robicie - mruknął już widząc swoich przyjaciół śmiejących się z niego.
- Harry! - skarciła go nauczycielka, a on wywrócił oczami.
On i T.I? Chłopak spoliczkował się mentalnie za to, że nie odrabiał zadań domowych i nie przychodził na zajęcia artystyczne, a teraz musiał cierpieć te katusze. Spojrzał znad opadającej na czoło grzywki na T.I. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i spuściła zawstydzony wzrok na szare trampki. Wtedy Harry pomyślał, że może nie będzie tak źle, jak mu się wydaje.
Pani Miachael rozdałą scenariusze i kazała dzieciakom wracać do domów. Harry jako pierwszy opuścił salę i miał ochotę wyrzucić plik kartek, który dostał. Przysiadł na schodach przed budynkiem, czekając na swoją mamę. Po chwili jednak zorientował się, że będzie zmuszony wracać pieszo, bo Anne była na ważnej konferencji w Chicago.
- Wszyscy kurwa przeciwko mnie - mruknął sam do siebie, wstając.
- Dlaczego tak sądzisz? - usłyszał za plecami i podszkoczył wystraszony.
- Nie zauważyłem cię - bąknął do dziewczyny i zszedł ze schodó.
- Jesteś dziwny - skwitowała idąc za chłopakiem.
- Niby czemu? - rzucił poirytowany.
- Tak po prostu - wzruszyła ramionami. - W dodatku nie pasujesz do tej ekipy pustych mięśniaków i jeszcze bardziej pustych cheerledearek. Jesteś od nich lepszy.
- Co ty wiesz?! Nic nie wiesz! - syknął.
- Może masz rację. Moze nie wiem - powiedziała i odeszła w swoją stronę. A on patrzył jak odchodzi, jak jej sylwetka się oddala aż w końcu znika za horyzontem. I wtedy Harry pomyślał, że wcale nie chciał, by odchodziła.

- Więcej emocji Harry! Jest prawie idealnie! - zawołała nauczycielka.
- Nie zrobię żadnego projektu - prychnął chłopak splatając ręce na klatce piersiowej.
- W takim razie nie licz, że przejdziesz do następnej klasy - odezwała się Gina, przechadzając się po klasie.
- Ale pani Smith... - rzucił błagalnie Harry.
- Żadnego ,,ale'' Edward! - Gina wyraźnie podniosła głos. - Albo robisz projekt wspólnie z Zo, albo widzimy się na wakacyjnej poprawce.
- Świetnie! - krzyknęła pani Michael, klaszcząc w dłonie. - Dobra dzieciaki, koniec na dziś. Idźcie do domów i uważajcie na siebie, widzimy się w poniedziałek!
Wszyscy opuścili budynek szkoły, najszybciej jak się dało. Harry wychodząc z liceum szukał wzrokiem ubranej w skórzaną kurtkę T.I. W końcu zauważył ją siedzącą na murku.
- Ej, Harry! - usłyszał. Odwrócił się i zobaczył Landona idącego w jego stronę. - Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Rodzice wyjechali na weekend i robię małą imprezę. Wpadnij, jeśli będziesz miał ochotę - chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki Landon, będę na pewno - odparł Harry. - To do wieczora - rzucił zbiegając po schodach.
- Hej, Harry! - zawołał chłopak, a Styles odwrócił się w jego kierunku. - T.I chciałaby z tobą pójść. Ona nigdy się nie przyzna, ale wiem, jak jest.
- Jasne, zaproszę ją. Dzięki stary, cześć - powiedział loczek spoglądając na murek i podbiegł do siedzącej na nim dziewczyny. - Cześć T.I - odparł uśmiechnięty.
- Cześć Harry - bąknęła nie podnosząc wzroku znad ekranu komórki.
- Wiesz, bo tak się zastanawiam... Nie poszłabyś ze mną na imprezę do Landona? - zapytał.
- Naprawdę?! - pisnęła podekscytowana, jednak zaraz chrząknęła, na co Harry zachichotał, przytakując.
- Gdzie mieszkasz? Wpadnę po ciebie o ósmej.
- Um... Road Street 12st - mruknęła, a Styles uśmiechnął się szeroko.
- Do wieczora, T.I - rzucił muskając jej policzek. I wtedy Harry pomyślał, że zaczyna wariować .

- Gina! Gina! Ej! Gina, zaczekaj! - wołał chłopak, przeciskając biegnąc za dziewczyną, aby po chwili złapać ją za ramię i obrócić w swoją stronę.
- Odpieprz się, Harry! Czego ty jeszcze chcesz?! - krzyknęła wyszarpując swoją rękę z uścisku Stylesa.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest T.I - odparł.
- Ona nie chce, żebyś wiedział. Zrobiłeś jej wielką krzywdę. Zawsze wiedziałam, że jesteś kutasem bez serca, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkim - warknęła po czym popchnęła chłopaka i ruszyła na koniec korytarza.
Wtedy Harry pomyślał, że naprawdę mu zależy. Uciekł z ostatnich lekcji i pojechał taksówką do domu T.I. Długo dzwonił do drzwi, lecz nikt ich nie otworzył. Zły na siebie i zrezygnowany wrócił do swojego pustego apartamentu.
Pierwszy raz w życiu potrzebował wsparcia od zapracownej matki.
Nie pierwszy raz jej po prostu nie było.
Automatyczna sekretarka pękała w szwach od wiadomości Tima, Angel lub Shane'a. Ale Harry miał ich gdzieś, bo to oni stworzyli go takim, jakim był i takim, który zranił pierwszą ważną w jego życiu osobę. Zaprosił ją na imprezę, a to było dla niej bardzo ważne, ponieważ T.I zauroczyła się Harrym już w przedszkolu, a teraz mieli prawie 18 lat i byli dorosłymi ludźmi, jednak wciąż zagubionymi w uczuciach.
Więc kiedy T.I płakała do poduszki ignorując dzwoniący telefon, zarówno stacjonarny jak i komórkowy, Harry szlochał będąc bezradnym i odpowiedzialnym za cierpienie kogoś, w kim zdecydowanie się zakochał, nawet nie wiedząc kiedy. Oboje cierpieli z miłości. Nie byli w stanie porozmawiać?

- T.I! T.I błagam, otwórz - jęczał Harry połykając słone łzy, kiedy dobijał się do drzwi ukochanej. - Słuchaj ja... Wiem, że, że jestem dupkiem i nie chcesz mieć ze mną do czynienia, ale ja... ja chyba cię kocham wiesz? I nie potrafię tego zatrzymać. Słyszysz? Kocham, kocham cię T.I.
I drzwi otwarły się, a twarzą w twarz stanęły dwie zapłakane postacie.
- Powiedz to jeszcze raz - szepnęła.
- Kocham cię T.I - odparł, a dziewczyna rzuciła mu się w ramiona i łkała dalej, a on trzymał ją i wiedział, ze teraz zdobył szczyt. Podbił świat.
Kiedy król szkoły wszedł na korytarz trzymając za rękę tę dziwaczkę ludzie zaczęli gadać. Ale Harry się nie przejmował i objął ją ramieniem, śmiejąc się z czegoś, co powiedziała, a następnie pocałował ją w czoło i odprowadził pod klasę. T.I oparła się o ścianę, przyciągając swojego chłopaka do krótkiego pocałunku, a potem przygryzła wargę, kiedy on uśmiechał się szeroko. Usłyszeli chrząknięcie, odwrócili się. Paczka Hary'ego patrzyła na nich na wpół rozbawiona, a na wpół zła.
- Co to kurwa jest, Harry? - warknął Tim.
- A co ma być? - zapytał beztrosko Styles.
- Prowadzasz się z... nią - powiedziała z obrzydzeniem Angel. - Zamiast z nami?
- Cóż, na to wygląda - wzruszył ramionami chłopak.
- To koniec naszej przyjaźni stary. Oficjalnie stałeś się dla nas śmieciem - rzucił Shane.
- Wspaniale - klasnął w dłonie loczek. - A teraz wybaczcie, ale się śpieszymy - zaśmiał się ciągnąc zmieszaną T.I za rękę. Pocałował ją czule, a ona ścisnęła mocniej jego rękę.

- Ale... Jak to... wyjeżdżasz? - załkał.
- Ja... przepraszam Ed. Kocham cię, zawsze, na zawsze, na wieki - szepnęła łapiąc Harry'ego za rękę, a drugą otarła jego policzek. Wpadli sobie w ramiona, a światła na scenie zaczęły gasnąć. Na sali rozległ się głos narratora, który ledwo dało się wyłapać, spośród burzy oklasków.
Nasza miłość jest, jak wiatr. Nie widzę jej, ale czuję.
Harry i T.I czuli ją. W każdym momencie, bycia razem, lub osobno. Pod prysznicem, w sklepie, w kościele.
Był czerwiec, kiedy T.I wyciągnęła swojego wiecznego lenia z domu. Pożyczyła auto wujka i wyjechała z Harrym za miasto, na łąki, które należały do jej dziadków. Wyciągnęła koc, rozłożyła go na soczyście zielonej trawie i leżała na klatce piersiowej Harry'ego Zataczała kółka w miejscu, gdzie było jego serce. Uśmiechała się i wiedziała, że Harry robi to samo, głaszcząc ją po włosach. Odwróciła się i zerwała pojedyńczą stokrotkę, rosnącą tuż obok nich. Pachniała niesamowicie. Harry powąchał ją i pocałował swoją dziewczynę, niemo dziękując jej, że ona pokazuje mu nowy świat i codziennie uczy go miłości. Tego dnia szybko się ściemniło. Ale oni leżeli na traiw nie przejmując się niczym i wspólnie oglądając gwiazdy.
- Spójrz, to jest wielki wóz - wskazała. - A co ci to przypomina?
- Nie wiem - odparł.
- Oh, ty nudziarzu - rozbawiona dźgnęła go w bok. - Rusz mózgownicą.
- Hmm... Um, przypomina mi... Przypomina mi nas - powiedział, a ona rozpłakała się, ponieważ ten pas gwiazd oddawał kształt dwóch splecionych w uścisku gołębi.

T.I stukała paznokciami o marmurowy blat, a obcasem o świeżo wypolerowane płytki, pod stołem kurczowo trzymając dłoń swojego chłopaka, który tylko chichotał z tej przejęcia.
- T.I wyluzuj, to moja mama, a nie Obama - zażartował, a dziewczyna zgromiła go wzrokiem.
- No właśnie Harry. To twoja mama. A co, jak nie przypadnę jej do gustu? Jak palnę coś głupiego? Albo jak... - nie dane było jej dokończyć, ponieważ Harry zamknął jej usta pocałunkiem.
- Ykhym... - para oderwała się od siebie, by ujrzeć Anne Cox stojącą nad nimi.
- Cześć mamo - uśmiechnął się Harry. - To jest T.I, moja dziewczyna. T.I to moja, mama, Anne.
- Miło mi panią poznać - zawstydzona dziewczyna skinęła grzecznie głową.
- Mi ciebie również, T.I. Przepraszam was, mam tylko godzinę. Zaraz muszę wracać do biura - westchnęła kobieta, a Harry mruknął niesłyszalnie jak zawsze.
Ale mimo okrojonego czasu, spędzili go świetnie, a T.I zauroczyła Anne od samego początku. Wiedziała, że ktoś dobry otrzymał serce jej syna i była wdzięczna, że tą osobą została właśnie T.I.
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.

Harry płakał całą noc, ciągnąc się za włosy i kołysząc, a Anne tuliła go mocno szepcząc, że będzie w porządku. Ale chłopak wiedział, że nie będzie, ponieważ kończył im się czas i został miesiąc, a potem mieli zostać rozdzieleni. Śmiał się ironicznie, przeklinając Boga, ponieważ jeszcze kilka tygodni wcześniej grał identyczną rolę, a teraz to działo się w życiu realnym i on znów był głównym bohaterem. A T.I miała wyjechać za miesiąc, pozostawiając za sobą wszystko, co łączyło ją z Harrym. Ale gdzieś tam w Ameryce czekało ją coś, czego nie mogła dostać tutaj. Coś dobrego. A Harry to zrozumiał, mimo wszystko zrozumiał. I nie obchodziło go, że teraz jego serce jest roztraskane w miliard kawałków. Bo T.I chyba była szczęśliwa, a jeśli ona była szczęśliwa, to on też.

- Wiesz, że cię kocham, prawda? - szepnął, ocierając łzy z jej zarumienionych policzków.
- Wiem, kocham cię też Harry - przytuliła go najmocniej na świecie, wdychając jego zapach, zapamiętując chrypkę, badając fakturę skóry. Chłonęła wszystko z nadzieją, że to zostanie z nią na dłużej.
- Nieważne czy będzie dzień, czy noc, możesz dzwonić, przylecieć, cokolwiek, dobrze? Zawsze tu będę - pocałował ją ostatni raz, a potem ona odeszła.
A kiedy zapłakany odwrócił się, zobaczył Tima, Angel, Shane'a i swoją mamę, którzy stali z walizką. Angel i Anne płakały, chłopcy byli poruszeni. Wszyscy mocno go przytulili, a on rozpłakał się jeszcze mocniej. Kiedy się od siebie oderwali, Shane wcisnął Harry'emu w dłoń papierek. A ten rozwinął go i spojrzał na nich zszkowany. Kiwnęli głową w stronę samolotu, stojącego za szklaną, grubą szybą.

T.I nie potrafiła odnaleźć się w tłumie pasażerów, który widniał na lotnisku. Była całkiem sama ze zdjęciem Harry'ego w portfelu i tak niewyobrażalnie mocno chciała płakać i krzyczeć, że nienawidzi tego miejsca, mimo, iż nigdy wcześniej tu nie była. Złapała w obie ręce swoje torby i zaczęła przeciskać się do wyjścia. Tłum zamiast maleć, narastał jeszcze bardziej, a T.I była coraz bliżej wyjścia i rozpoczęcia nowego życia. Życia, którego nie chciała rozpoczynać bez niego.
I nagle czas zatrzymany.
Walizki na ziemi.
Łzy.
I on, stojący i płaczący razem z nią.
Stojący i czekający, by zacząć nowe życie z nią.
- Ale... Ale jak? - niewyobrażalnie mocno płakała, zaciskając pięści na materiale jego T-shirtu.
- Nie potrafię bez ciebie żyć - szepnął, całując ją gwałtownie.
Patrząc na całą sytuację z perspektywy czasu wiem, że to, co zaszło między nimi, nie było przypadkiem. To było to. Jak to poczuli? Skąd wiedzieli?
Ich miłość jest, jak wiatr. Nie widać jej, ale czuć.


Jezu, nawaliłam ._.
Obiecałam sobie, że na tego bloga będę dodawać nowe prace, ale cholerka, to mnie dziś przerosło.
Podziękujmy mojej polonistce i jej ''Na jutro rozprawka na 3 strony, temat: Sztuka czy kicz?'''.
Serio, gorszego tematu wybrać nie mogła.
W każdym razie ja już się nie użalam nad sobą, zostawiam was z Harrym :)
Za tydzień dodam coś naprawdę wielkiego (skromna ja).
KOMENTUJCIE! XX
Asia :) xx

niedziela, 7 grudnia 2014

#3

Shut the doorTurn the light off

Patrzyłam jak ukrył twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Siedziałam dokładnie obok niego, ale tego nie czuł. Chciałam go pocieszyć, ale nie mogłam. Nie mogłam nic zrobić, bo teoretycznie mnie tutaj nie było. Nikt mnie nie widział, nikt mnie nie słyszał, ale byłam.
Byłam cały czas obok niego, jak cień. Obserwowałam jak je, ogląda telewizję, jak śpi. Ale to nie było to samo. Niemal z przerażeniem patrzyłam jak stara się ograniczyć napływy wspomnień do minimum. Był silny pomimo wszystko.

I wanna be with youI wanna feel your loveI wanna lay beside you

Tęskniłam za nim, pomimo tego, że był jak na wyciągnięcie ręki. Tęskniłam za każdą, nawet błahostką, związaną ze zwracaniem mu uwagi na porządek. Ludzie nie doceniają tego, co mogą, co mają, jeśli tego nie stracą.
Niall nie był osobą, która lubi wspominać. Sam twierdził, że woli patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość. I to bolało mnie najbardziej. Za każdym razem, kiedy wspominał to ja żyłam naprawdę. Przenosiłam się w czasie i żyłam. Tak było też w tym przypadku. Zasnął na kanapie, nieświadomie wspominając czas, kiedy byliśmy szczęśliwi. A ja? A ja żyłam wtedy naprawdę. Mogłam się do niego przytulać, mogłam z nim być, tak naprawdę.

If we could only have this life for one more dayIf we could only turn back time

- [T.I] powiedz fanom "cześć". - Niall przesunął laptop, tak, że było mnie widać, a ja zasłoniłam twarz rękoma, co spowodowało wybuch tak uwielbianego przeze mnie śmiechu.
- Nie śmiej się ze mnie! - Syknęłam, posyłając mu obrażone spojrzenie, po czym rzuciłam w niego poduszką.
- Doigrałaś się! - Zamknął laptopa, po czym zaczął mnie łaskotać. Brzuch bolał mnie ze śmiechu, ale byłam szczęśliwa, właśnie tutaj, właśnie z nim. 


You know I'll beYour life, your voice your reason to be

Czułam się idealnie, kiedy leżałam obok niego, traktując jego klatkę piersiową, jak prywatną poduszkę i od czasu do czasu dokarmiając go żelkami. 
Niall odwrócił delikatnie głowę, wbijając we mnie spojrzenie, tych swoich niesamowitych tęczówek, które niemal przewiercały mnie na wylot. 
- Kocham cię. 
Dwa słowa, wypowiedziane w moim kierunku zawsze sprawiały, że się rumieniłam. Nie mogłam się przyzwyczaić do myśli, że ktoś taki jak on, może mnie, zwykłą dziewczynę, kochać. 
- Też cię kocham Niall. - Powiedziałam cicho, uśmiechając się szeroko. 
Był dokładnie wszystkim czego potrzebowałam. 


Don't wanna be remindedDon't wanna be seenDon't wanna be without you

Nie zawsze było idealnie. Były kłótnie, były zły, ale zawsze udawało nam się to przeskoczyć. Zawsze kiedy wydawało mi się, że to będzie definitywny koniec wszystkiego, jakoś się nam udawało. Więc dlaczego tym razem miało się nie udać? Dlaczego miało się nam nie udać teraz, kiedy wszystko co mamy, jest warte więcej? Dlaczego wszystko mało by się posypać tylko dlatego, że fanki mnie nienawidzą? 
- Niall uspokój się. - Wstałam z kanapy, próbując myśleć racjonalnie. - Nie obchodzą mnie ci wszyscy ludzie. Jasne, takie rzeczy bolą, ale dla mnie ważniejsze jest to co ty do mnie czujesz, a nie one. Jasne, powinny szanować twoją decyzję i zapewniam cię, że te prawdziwe ją szanują. 
Popatrzył na mnie zdziwiony. 
- Naprawdę cię nie obchodzi co o tobie piszą? 
- Nie. Obchodzi mnie to, co myślisz ty, a nie one. - Uśmiechnęłam się delikatnie. 

Try to scream out my lungsBut it makes this harderAnd the tears stream down my face 

Leżałam podpięta do tych wszystkich kabelków. Przyrząd przez który, monitorowano pracę mojego serca, które z dnia na dzień było coraz słabsze. Jednak najbardziej denerwowały mnie ciągłe kłamstwa, bo doskonale wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. Wiedziałam, że umieram. 
Niall obudził się zaalarmowany pikaniem maszyny, która pokazywała dokładnie jak bije moje serce. Był zaskoczony, widziałam to. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogę się poddać tak szybko.

Flashing lights in my mind
Going back to the time 

Całe życie przelatywało mi w pamięci. Wszyscy ludzie, wszystkie dobre chwile, wszystkie złe. Widziałam wszystko, dokładnie z najmniejszym szczegółem, ale to i tak nie było takie ważne. Widziałam dokładnie to, co chciałam zobaczyć na samym końcu. Widziałam jego zatroskaną twarz, z dwoma tęczówkami, kolorem przypominające niebo. 
- Obiecaj mi, że ułożysz sobie życie od nowa. Beze mnie. Obiecaj, że będziesz szczęśliwy pomimo wszystko. - Wyszeptałam delikatnie gładząc jego policzek. 
- Co? Dlaczego? 
- Po prostu mi obiecaj. Obiecaj, że pomimo tego co się stanie będziesz szczęśliwy. 
-Obiecuję. 
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa. Teraz byłam pewna, że mogę odejść pomimo wszystko. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy, widząc miłość i przerażenie. Nie chciałam zamykać oczu, ale nagle zrobiły się potwornie ciężkie i zaczęły powoli opadać, a maszyna która monitorowałam moje serce, wydała z siebie pisk. 
- Kocham cię. - Wyszeptałam, zanim moje powieki opadły całkiem. 

I'll find the words to say
Before you leave me today

Pożegnanie jest jedną z najgorszych rzeczy jakie mogą się nam przytrafić. Przynajmniej to ostatnie takie jest. Nie chcemy się się pogodzić z faktem, że ktoś tak naprawdę już odszedł i już go nie zobaczymy. Pozostają tylko setki wspomnień, lepszych lub gorszych, ale jednak są, a ludzie w tych wspomnieniach żyją naprawdę. Tak jak ja. 


Joy Collins 

21.10.1995 - 3.12.2014 

,, Jeśli naprawdę kochasz, to pozwolisz odejść ''
____

wiem, że już był.

piątek, 5 grudnia 2014

#2






„Dni mogą trwać dwadzieścia cztery godziny, ale czasami wydaje się, że przejście jednego jest równie niemożliwe jak zdobycie Everest”



Weszła do domu, położyła klucze na komodzie i zdjęła płaszcz, który powiesiła na wieszaku. Chwyciła torby z zakupami, wzdychając cicho ze względu na ich ciężar, jednak nie zatrzymała się i już po chwili stawiała siatki na blacie. Rozejrzała się po pomieszczeniu, stwierdzając, że czegoś tu brakuje, a raczej kogoś.

–Niall, gdzie jesteś!?– krzyknęła, gdy wchodziła po schodach.

Odpowiedziała jej głucha cisza.
Otworzyła drzwi od sypialni, wchodząc do niej rozglądała się po każdym możliwym miejscu. Nikogo tu nie było. Odwróciła się i spojrzała na drewnianą powłokę, za którą mieściła się łazienka. Przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech, objęła dłonią klamkę i pociągnęła ją w dół tym samym zastając blondyna w dziwnej sytuacji.

–O mój boże, Niall– podeszła do niego, ukucnęła  i dotknęła swoimi dłońmi jego bladą twarz.– Prosiłam cie– pociągnęła nosem.

Odsunęła się od chłopaka,  lekko drżąc. Była świadoma, że znowu przyszedł do łazienki by zwrócić swoje śniadanie. Zostawiła go na zaledwie czterdzieści minut jak nie mniej i myślała, że wszystko będzie w porządku i blondyn nie zrobi nic głupiego. Była taka głupia.

–Nie umiem inaczej– powiedział cicho, patrząc na nią swoimi niebieskimi oczami, które teraz nie miały wcześniejszego blasku.

Zresztą nic nie było takie samo. Chłopak nie wyglądał tak jak kiedyś. Jego twarz wciąż była bardzo blada, stał się chudszy, co zostało uwidocznione przez wystające już kości. Nie miał siły na większość rzeczy, to, co kiedyś robił bez najmniejszego wysiłku nie było możliwe teraz. Często miał problemy, nawet z wstaniem z łóżka nie mógł sobie czasem poradzić. To choroba go niszczyła.
Ale nie myślcie, że on się nie starał. O nie. Chciał walczyć, mimo, że chodził do łazienki, mimo, że wymiotował, mimo, że poddawał się za każdym razem. To było wręcz niemożliwe i nawet on zdawał sobie sprawę z tego, że jest coraz bliżej końca. Jednak w tym chudym ciałku tliła się nadzieja, że kiedyś będzie lepiej i, że uda mu się pokazać wszystkim swoją wygraną.

–Idź na terapię– powiedziała [T.I], choć mówiła mu to już niezliczoną ilość razy.

Niall chciał iść się leczyć, ale coś mu w tym wszystkim przeszkadzało. Ten brak wiary w siebie, bardzo mu doskwierał. To, że nie wierzył, że mu się uda. Ale [T.I] wierzyła. Niezależnie od tego w jakim był stanie. Ona chciała by z tego wyszedł, chciała mieć z powrotem swojego dawnego chłopaka i starała się go odzyskać na wszelkie sposoby.

–To się nie uda, nic już nie jest mi w stanie pomóc.– szepnął, bliski łez.

Był bardzo wrażliwy, a to co działo się z nim przez ostatnie kilka miesięcy coraz bardziej utwierdzało go w tym, że jest beznadziejny. A nie był. Było po prostu zagubiony, we własnym ciele i umyśle, który płatał mu figle. To wszystko uformowało się w jego głowie. I on nie chciał tego pojąć.

–Proszę, chociaż spróbuj. Dla siebie, dla mnie– chwyciła jego kościstą dłoń w swoją i lekko potarła– Nie musisz tak żyć, Niall.

Popatrzył się na nią, a potem na swoje ciało. [T.I] miała rację, poprawka, [T.I] zawsze miała rację. Dlaczego miałby nie spróbować? Przecież i tak umrze, ale przynajmniej będzie miał świadomość, że coś zrobił w kierunku lepszego życia.
Zastanawiał się nad tym wiele razy i nigdy nie dotarł do wniosku, że pójście na terapię będzie dobrym pomysłem i go wyleczy. Od zawsze był pesymistą i bał się podejmować nowych wyzwań. Bał się niepowodzenia, i tego, że zawiedzie swoją dziewczynę, choć i tak ją zawiódł swoim zachowaniem.

–Niall– usłyszał cichy szept brunetki– Rozmawiałam z doktorem Lander’em i powiedział, że są dwa wolne miejsca w ośrodku. Nie sądzisz, że to jakiś znak? Może powinieneś…
–Przepraszam [T.I]– powiedział, podpierając się o ubikację by wstać, gdyż sam nie miał na to zbyt dużo siły.

I w pewnym momencie, zakręciło mu się w głowie, próbował złapać się czegoś jednak nie zdążył, upadając na ziemię. Przerażona dziewczyna, podbiegła do niego, jedną dłonią wyciągnęła komórkę, dzwoniąc na pogotowie, a drugą starała się zatamować krwawienie z rany na czole.
Po niespełna pięciu minutach karetka znalazła się przed ich domem, a sanitariusze wbiegli do środka zabierając rannego do pojazdu.

–Żyj Niall– szepnęła, przez cały czas powstrzymując łzy.

Karetka odjechała. [T.I] usiadła na krawężniku, podkulając kolana i obejmując je, załkała cicho. Tak bardzo chciała mu pomóc, dążyła do tego by wyzdrowiał i mógł normalnie funkcjonować. Wiedziała, że nie może go teraz zostawić, bo teraz jej najbardziej potrzebował, ale przede wszystkim bardzo go kochała i ciężko byłoby jej przystosować się do życie bez niego, ale.. No właśnie ‘ale’.
Otarła łzy, wstała z chodnika i zatrzymała taksówkę, która zawiozła ją do szpitala. Wysiadła przed budynkiem, płacąc wcześniej kierowcy. Przez szklane drzwi zauważyła kilkoro pacjentów. Nie lubiła szpitali. I Niall o tym dobrze wiedział. Nie chciała odwiedzać go potem na cmentarzu. Chciała by został, tutaj, z nią.
Dotarła do recepcji, gdzie zapytała się o miejsce, gdzie przebywał blondyn. Niska kobieta podała jej numer sali każąc czekać na lekarza, który przejął opiekę nad chłopakiem. [T.I] na trzęsących się nogach, poszła na odpowiednie piętro i usiadła na jednym z krzesełek przed salą w której przebywał Niall.
Wciąż nie mogła opanować łez, które swobodnie spływały po jej policzkach. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się stało. Wciąż miała nadzieję, że chłopak zmądrzeje i zdecyduje się na leczenie będąc świadomym śmierci. Bo on musiał żyć.
Siedziała na niewygodnym, plastikowym krzesełku ponad godzinę i nadal oczekiwała na lekarza, który powiadomiłby ją o stanie Niall’a. Przez jej głowę przebiegało wiele myśli, jedne mówiły żeby dała sobie spokój, bo przecież jego nie da się już wyleczyć jednak były też takie, które kazały jej zostać i starać się mu pomóc mimo wszystko. Pytanie tylko, czy [T.I] chciała ponownie przez to przechodzić.
Mężczyzna w białym fartuchu, dosyć głośno zamknął za sobą drzwi przez co brunetka zauważyła go. Poderwała się z miejsca i podeszła do lekarza, zbierając w sobie siły jakie jej zostały.

–Co z nim?– spytała, a lekarz odwrócił się w jej stronę.
–Zawsze mogło być gorzej– powiedział, ale dziewczynie nie było do śmiechu.
–Słucham?
–Żyje– rzekł odchodząc.

Stała jeszcze przez chwilę w miejscu zdziwiona zachowaniem człowieka, który powinien udzielić jej bardziej szczegółowych informacji. Zastanawiała się czy wejść do środka, ostatecznie chwyciła za klamkę, ostrożnie otwierając białe drzwi. [T.I] bardzo nie lubiła szpitali.
Usiadła na krzesełku, obok łóżka na którym spoczywało wychudzone ciało chłopaka. Oddychał, co było najważniejsze. Dziewczyna była zmęczona tym wszystkim jednak była szczęśliwa, że Niall jeszcze żyje i postanowiła, że nigdzie się nie wybiera. Dotknęła jego zimnej dłoni, pocierając ją lekko.

–Poradzisz sobie– powiedziała lekko się uśmiechając– My sobie poradzimy.



............................................
Witam was serdecznie! Imagin nie jest długi i szczerze mówiąc miałam taki zamiar. Oczywiście, będę starała się tworzyć dłuższe, choć przyznam, nie bardzo mi to wychodzi. Dawno nie pisałam imaginów i cóż, trzeba będzie od nowa zacząć. Może macie jakieś propozycje, które chcielibyście przeczytać? Piszcie, może którejś z nas spodoba się wasz pomysł i taki imagin powstanie. Miło by było, gdyby ktoś ocenił moją pracę, napisz co ci się w niej podoba, a co nie i co mam poprawić. W wolnej chwili zapraszam na moją twórczość [x]. Do zobaczenia ;*

poniedziałek, 1 grudnia 2014

#1

Ponieważ nie chcę cię teraz stracić
Patrzę dokładnie na moją drugą połowę
Puste miejsce w moim sercu
Jest teraz miejscem, którym się opiekujesz
Pokaż mi, jak mam teraz walczyć
A ja ci powiem, kochanie, że to było łatwe
Powrót do ciebie, kiedy już zdałem sobie sprawę
Że byłaś tu przez cały czas


Music
Było chwilę po godzinie 11.00. Słońce usilnie przebijało się przez granatowo-szare chmury, zasłaniające błękit nieba. Ludzie ubrani w odświętne stroje mijali się, śpiesząc do swoich rodzin. Posyłali sobie nawzajem grzeczne uśmiechy przebierając nogami, by dotrzeć szybciej do domu.
Louis szurał stopami, po betonowym chodniku. Jego oczy były zaczerwienione i podkrążone, jakby nie spał kilka dni. Włosy opadały mu na czoło, upchnięte pod wełnianą czapką. Nie spoglądał na zainteresowane jego widokiem, ciekawskie twarze. Szedł przed siebie, podszczypując dłońmi, schowanymi w kieszeniach ciemnych dresowych spodni, uda.
Jego desperacja była widoczna gołym okiem. Rozglądał się wokoło, jakby szukając kogoś wzrokiem, a potem patrzył na swoje buty, zawiedziony, że go nie dostrzegł. Szybkim krokiem wszedł do kamiennej świątyni, dziwnie opustoszałej. Usiadł w jednej z ławek, wiercąc się.
- Jja… - wyjąkał, zaciskając zęby, kiedy klęcząc złożył ręce ku modlitwie. -  Ja nigdy nie byłem specjalnie wierzący – szepnął, zaciskając oczy. – Nie chodziłem do kościoła, nie odmawiałem tego cholernego pacierza. To dlatego teraz mnie krzywdzisz? – zapytał, unosząc wzrok na postać Jezusa wiszącego na krzyżu. – Dlatego teraz starasz się odebrać mi szczęście? Bo nie czułem potrzeby modlitwy? – warknął i zatrząsnął się, a z jego ust wydostał się szloch. – Zawsze myślałem, że jesteś. Ale teraz, kiedy ty… Kiedy zabierasz ją do siebie… Nie wierzę w ciebie, rozumiesz?! – wykrzyczał, wstając. – Nie wierzę, że jesteś, że troszczysz się o nas! Bo mi ją zabierasz! Zabierasz, kiedy ona chce pójść na studia, znaleźć pracę, wyjść za mąż, mieć rodzinę i dzieci! Wiesz, jak chce je nazwać, wiesz?! Hope i Faith, tak chce dać im na imię! I nie będzie mogła! Zapomniałeś o niej?! No powiedz! Daj mi jakiś pieprzony znak, że jesteś! Że jej pomożesz! No dawaj! – głos Louis’ego roznosił się echem po kościele. – Zrób to do cholery – załkał, upadając na kolana. – Daj jej żyć – szepnął, wbijając swoje paznokcie w skórę. Płakał, leżąc na środku świątyni.

- Musimy jechać – lekarz spojrzał na Missy błagalnym wzrokiem.
- Jeszcze sekundę, proszę! Na pewno zaraz przyjdzie! – błagała dziewczyna.
- Nie Missy, naprawdę mi przykro, ale nie – odparł Dr. Evans, a pielęgniarka pomogła usiąść dziewczynie na wózku.
Mijając wejście do sali, zobaczyła swoje odbicie w szklanych drzwiach. Łysa głowa nie była już tak straszna, ponieważ dziewczyna miała przepiękny, promienny uśmiech. Louis go kochał. Uwielbiał te dołeczki i zmarszczki wokół oczu, uwielbiał kiedy jej tęczówki świeciły radością. Uwielbiał w niej wszystko, od małego palca u stopy, po czubek głowy.
- Będzie dobrze – pielęgniarka uśmiechnęła się pocieszająco, kładąc dłoń na ramieniu Missy.
- Tak, wiem – odpowiedziała nastolatka, chcąc odwzajemnić uśmiech, jednak nie potrafiła.
Z pomocą doktora położyła się na łóżku i po raz kolejny została zapoznana z zasadami badania. Znała je na pamięć. Następnie zamknęła oczy i wjechała do wielkiej tuby. Starała się nie ruszać, ale coś mówiło jej, że nie jest tak, jak być powinno.
- Niemożliwe – usłyszała głos Dr. Evansa. -  To jest cud! Trzeba zwołać konsylium, natychmiast! Natychmiast!
To działo się tak szybko, że Missy nie do końca wiedziała, o co chodzi. Ale wiedziała, że jest zdrowa. Że guza nie ma. Tak po prostu – był i go nie ma. Nie wiadomo jak to się stało. Zmagała się z guzem przez prawie 6 lat, a on w ciągu jednego dnia zniknął. Płakała w poduszkę, dziękując Bogu za kolejną szansę.
Oboje płakali, mówiąc do Boga. Louis szedł w stronę szpitala, starając się ukryć łzy, choć publiczne okazywanie uczuć nie było dla niego niczym złym. Płacz nie oznaczał bycia słabym – oznaczał bycie człowiekiem. Dlatego kiedy chłopak wszedł do sali swojej dziewczyny i zobaczył zaścielone łóżko, płakał. Siedział w tym cholernym pomieszczeniu na łóżku, gdzie spędził nie jedną noc, trzymając w ramionach dziewczynę swojego życia, przeczesując jej włosy, które z czasem zastąpiła bawełniana chusta, wycierając łzy, pocieszając. Będąc.
Więc teraz też był, ze złamanym na miliardy kawałków sercem i duszą, z pustym środkiem.
- Louis? – usłyszał głos pielęgniarki, wchodzącej do pomieszczenia. Usiadła obok niego i objęła go ramieniem. – Już wiesz? – zapytała, a chłopak pokiwał głową, pociągając nosem.
- Kiedy to się stało? – zaszlochał.
- Lekarze sami nie wiedzą, zabrali ją na tomografię, a potem to wszystko potoczyło się tak szybko – odetchnęła. – Musisz być bardzo szczęśliwy – odparła, a Tomlinson odskoczył od niej, jak poparzony.
- O czym ty mówisz?! – krzyknął.
- A o czym ty mówisz, Louis? – powiedziała, również wstając.
- Jak to o czym? Missy odeszła! – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
- O Mój Boże, nie Louis! Nie, nie, nie! – kobieta zgarnęła chłopaka w ramiona. – Louis, guz zniknął, słyszysz? – szepnęła, a on podniósł głowę i spojrzał na nią zagubionym wzrokiem. – Miss jest teraz na konsylium, guza nie ma, tak po prostu. Lekarze mówią, że to cud – oznajmiła pielęgniarka.
A Louis już wiedział. I w myślach układał mowę, którą powie, kiedy ponownie zjawi się w kościele.

Dzień był słoneczny. Promienie nie raziły w oczy, ale lekko okalały twarz 22-latka, która w ostatnim czasie zdecydowanie nabrała kolorów. Szedł przez miasto z uśmiechem, którym obdarzał każdego przechodnia. Zawitał do kwiaciarni, by kupić jedną czerwoną różę i podziękował sprzedawczyni, a następnie pomaszerował dalej. Dziś był wielki dzień.
Przywitał się z Lisą na informacji, oraz kilkoma miniętymi pielęgniarkami. Dotarł na właściwe piętro, a następnie pokierował się od razu do gabinetu ordynatora, gdzie już czekali na niego jego dziewczyna i lekarz.
- Cześć słońce – powiedział do Missy, całując jej policzek. Dał jej kwiatek, na co ta podziękowała uśmiechem.
- Usiądź Louis, muszę ci przekazać kilka ważnych informacji – uśmiechnął się serdecznie Dr. Evans, a Tomlinson zajął miejsce naprzeciwko niego. – A więc: Missy nie może podejmować żadnego wielkiego wysiłku fizycznego jeszcze przez co najmniej rok. Nie ma mowy o noszeniu zakupów, przesuwaniu mebli i tym podobne, jasne? – doktor spojrzał porozumiewawczo na parę, a oni przytaknęli. – Wiem, że myśleliście o dzieciach, jednak musicie poczekać jeszcze co najmniej dwa lata – powiedział, podkreślając ostatnie trzy słowa.
Louis ścisnął rękę swojej dziewczyny, jakby chciał przekazać jej: ,,Przyjdzie czas na dzieci, będziemy mieli ich tyle, ile zapragniesz, tylko nie smuć się skarbie’’.
- Ok – westchnęła Missy.
- Raz w miesiącu czeka cię kontrola młoda damo, z każdym najmniejszym bólem, chociażby małego palca u stopy, masz się do nas zwracać. A ty Louis, dobrze wiesz,  jak uparta jest twoja dziewczyna, więc twoim zadaniem jest dopilnowanie tego, aby zgłaszała się do nas w takich sprawach. A teraz, życzę wam powodzenia i trzymam za was kciuki moi drodzy.
I wszystko było tak, jak mówił Louis.
Missy poszła na studia i została dziennikarką. Missy znalazła pracę. Louis oświadczył się Missy i wzięli ślub, urządzili też kameralne wesele. Louis i Missy kupili mały dom. Missy urodziła dwie córki, które nazwała Hope i Faith – nadzieja i wiara. Missy była zdrowa. Missy była zdrowa i szczęśliwa. Louis kochał Missy i swoje córki. Louis chodził do kościoła.

To tak, jakbyś była moim lustrem
Moim lustrem wpatrującym się we mnie
Nie mogłem stać się ani trochę lepszym
Z kimkolwiek innym obok mnie
Teraz to już jest tak oczywiste, jak ta przysięga
Że zmieniamy dwa odbicia w jedno




Dotarliśmy do pierwszego posta! :)
Jak wam się podoba? Nie ukrywam, że to nie jest szczyt moich możliwości, ale dosyć długo nie pisałam.
Koniecznie skomentujcie, dajcie nam zachętę na start!
Asia :) xx